Niedziela, czyli na Notatniku czas na odrobinę literatury mniej rozrywkowej :) W środę spotykamy się by pogadać o tym tytule na DKK w naszym miasteczku i jestem bardzo ciekawy tej rozmowy. Nie dyskutuję z nagrodą Nobla, bo przecież nie znam całej twórczości, ale nie mogę się powstrzymać od wyrażenia swojego zdania: jak dla mnie to nie jest proza wyjątkowa. Mam wrażenie, że podobne rzeczy już pisano, zdarzało mi się je również czytywać, a ich urok tkwi trochę w tym jak w tym strumieniu świadomości i pamięci, mogą odnaleźć się inni. To już nie tylko historia indywidualna, osobista, ale również życie człowieka żyjącego w pewnej wspólnocie doświadczeń, poglądów, nadziei, frustracji... I aż ciekaw byłbym jak to czytałoby się po przeniesieniu na nasz grunt. Od wojny aż po XXI wiek, od dzieciństwa, aż po dojrzałość. Wszystkie te zakręty, stracone złudzenia, ale i cudowne chwile, których raczej się nie żałuje.
Tym właśnie jest powieść Annie Ernaux. Głosem pewnego pokolenia i co ważne głosem kobiety, więc mocno wybrzmiewa również lęk, wściekłość, ból, wynikające z tego jak czasem ignorowane są ich prawa, jak spychane są jedynie do roli matek, żon, kucharek, opiekunek. Powraca temat antykoncepcji, aborcji, bo jak rozumiem autorka jest jedną z tych, które upatrują w tym rozwiązania wszystkich problemów płci pięknej. Upraszczam? Może trochę, ale dziwnie mi czasem przechodziło się od pełnych nostalgii wspomnień, do pełnego wzburzenia tonu atakującego polityków konserwatywnych, Kościół, społeczeństwo, które jej zdaniem nie rozumie. Tak jakby właśnie ta sprawa naprawdę była przez te 6 czy 7 dekad najbardziej istotna. Na pewno to jedna z rzeczy, w których dokonała się wielka zmiana i wywalczyło ją m.in. to pokolenie, które studiowało w latach 60, ale czy naprawdę nie ma innych ważnych spraw, które się zmieniły na lepsze lub gorsze?